sobota, 1 marca 2014

Moje Średnio Fajne Ferie PREMIERA

Wstęp - 16 godzinna podróż do Włoch. Kierunek - Dolina Val Di Sole (Dolina Słońca)

Dzień 1 - Witamy się z Ferajną. Wszystko ładnie, pięknie. Idziemy pojeździć. Wyjeżdżamy jedną, drugą gondolką. Podchodzę do taty i pytam

-Można już jechać?

-Jak chcesz to możesz. - I tu rozległe machnięcie ręką w prawo.

Więc patrzę, jest trasa. No to zjeżdżam w dół. Na końcu trasy stoję wesolutko i czekam na resztę. Dzwoni mi telefon. Odbieram. Tata.

-Wracaj na górę. - mówi dziwnie spokojnym głosem.

No to ok, znalazłam sobie właściwą gondolkę i wracam. Gdy byłam z powrotem na szczycie, przychodzi mój rodzic i mi wściekłym głosem perswaduje że jak mogłam zjechać czerwoną trasą?! Ja zdziwiona, głucha na wszelkie argumenty odpowiadam że kazał jechać to zjechałam, ufając jego instynktowi przetrwania. Co się okazało? Tatusiowi chodziło o gondolkę ZA zjazdem do czerwonej. Aha.
Teraz mój rodzic będzie się jak mniemam wyrażał precyzyjniej.
Pojeździliśmy tylko 2 godziny bo zaczęło padać. Deszcz ze śniegiem i śnieg z deszczem.

Dzień 2 - Na nartach spokojnie. Wieczorem zostałam zaproszona na wieczorek "młodzieży". Na czym to polega? Na wzajemny wyśmiewaniu i obgadywaniu. Z. i jej chłopak J. ciągle się całują albo miziają. Jak tego nie robią to J. za wszelką cenę chce mi dopiec, pokazać że nie pasuję do ich paczki. Znudziło mi się po 2 godzinach. Jedną przesiedziałam z konieczności, drugą już z grzeczności. Wyszłam o 22:00 wymawiając się że muszę iść spać. Oczywiście kiedy zamykałam drzwi żegnał mnie chóralny wybuch śmiechu. Ojeju jaka to Kiki jest dziecinna że chodzi tak wcześnie spać. Ojeju, ojeju jaka ona głupia że się rodziców słucha!

Dzień 3 - Na stoku jak wyżej. Postanowiłam sobie w duchu że nic, a nic nie powiem wieczorem. No cóż nie udało się. Na koniec "dzieciaki" zostały wyproszone żeby "rial nasti" mogli sobie pogadać. I naprawdę tak wyprosili że nawet mi się niemiło zrobiło. I co? Wychłeptali 2 kartony soku i zjedli paczkę czipsów. Ja rozumiem że gościnność gościnnością ale jak można się godzić na wypicie soku wprost z kartonu przez taką koleżankę... Kultury...

Dzień 4 - -II- Wieczór. P. i K mają już dosyć ciągłego ciamkania się młodych gniewnych, obrażają się i siedzą na korytarzu przy kaloryferach. Wyjawiają mi ogrom ich nałogu. Że się ciamkają ciągle. Na stoku, na obiedzie, w kolejce do wyciągu. I że uczyli się całować chyba z filmów bo czasem to się pożerają, śliniąc. Zostałam nawet wysłana z misją. Bo w mieszkanku innych Piek. była właśnie dwójka zakochanych i H. I w ogóle się nie przejmowali tym że innych nie ma! Zbrodnia to niesłychana!
 Wchodzę więc, udając zatroskaną i pytam :
-Nie widzieliście gdzieś K. i P. ? Bo ich nie mogę znaleźć.
-Nieeeee.... nie widzieliśmy - i dalej se grać na komórce.

Dzień 5 -  Już jutro wyjazd. Więc teraz poważna rozmowa dla zakochanych. A konkretniej tylko dla niej. O tym że ciągłe ich całowanie się po pyskach jest nudne (wywołuje nudności) , nachalne i niesmaczne. Po tymże koncercie który słychać było przez drzwi, (Mnie, J. i jedną z sióstr P. wyproszono) P. wybiegła roniąc łzy a Z. ubrała się i wymknęła na dwór. No więc ja jako zwierzątko w duchu raczej dobre idę poszukać P. Tylko ja. Znalazłam. Gadamy sobie, gadamy. Wyjaśnia mi że Z. powiedziała że jak będzie miała wybrać między przyjaźnią dziewczyn a "rjal lowe" to wybiera drugie. I za naszymi plecami nagle łoskot i rumor. Jak zobaczyli że nie ma TRZECH osób to się domyślili że to coś poważniejszego i w tyralierę szukać... Dwie znaleźli. A gdzie trzecia? H. wznieca rumor "że ona jutro wyjeżdża o 5 i chce się zobaczyć z Z. bo to się nie może tak skończyć!". Jej mama mówi że muszą wracać. Ale H. nie, nie ! One tu przecież mają KRYZYS!!! Ona teraz nie wyjdzie! No to dalej organizujemy ekipę poszukiwawczą. Z. wzięła kurtkę więc jest pewno na dworze. Jak już wszyscy ubrani to nagle H. zmienia zdanie. Nie szuka Z. i ma to wszystko gdzieś Jaśnie Pani. Super... Wszyscy się z powrotem rozbierają. I wchodzi Z. Pada sobie z H. w ramiona. Wyszłam bo miałam dość tej mydlanej opery.

Podsumowując - Boże chroń mnie przed takimi znajomymi, a z wrogami sama sobie poradzę.

Kiki

P.S. Już nie wspomnę o "super" zabawie którą wymyśliły dziewczynki. Czyli przebieganiu korytarzem i dzwonienie do wszystkich mieszkań. A ja "sztywniara" zamiast z szaleńczym chichotem biegać z nimi, czekałam 2 sekundy i spokojnie, statecznie przepraszając po angielsku wszystkich wściekłych ludzi wlokłam się za nimi.

P.S.2. Jak sobie coś przypomnę to jeszcze napiszę!